Tuesday, August 15, 2006

Chinski charakter

Taki juz jest chinski charakter - powiedziala RONG LI a na potwierdzenie tych slow w jej dloniach pojawila sie siatka pelna jablek, ktora z zachecajacym gestem wyciagnela w moja strone. Tak jakby pomoc w wydostaniu sie z Tangshan byla niewystarczajacym dowodem na tutejsza wielkodusznosc. Albowiem tak pozornie banalna czynnosc jak tranzyt pociagowo-autobusowy na chinskiej prowincji czasem okazuje sie wyzwaniem nawet dla tubylcow. Poznana blyskawicznie w pociagu skosnooka wybawicielka okazala nietypowa skutecznosc - juz po tuzinie telefonow, jednej nietrafionej stacji autobusowej i eksorcie taksowka znajdowalam sie w bezposredniaku do Panjiakou a kierowca zostal dokladnie poinstruowany o celu mojej wycieczki (Wielki Mur zatopiony w tamtejszym rezerwuarze), pochodzeniu i ogolnych planach turystycznych dotyczacych Kraju Smoka.
Autobus z wdziecznoscia slonia na lyzwach lawirowal po zakurzonej drodze prowincji Hebei podczas gdy CI LU , ktorego Rong Li wyznaczyla na mojego Aniola Stroza, zabawial mnie informacja na temat lokalnej infrastruktury. Byla to raczej konwersacja z jego telefonem - na ekranie pojawialy sie coraz to ciekawsze frazy wygenerowane przez komorkowego tlumacza. Naszej chingielszczyznie towarzyszyla intensywna wymiana smsow pomiedzy Ci Lu i jego zona, w efekcie ktorej juz kilka godzin pozniej palaszowalam chinskie pierogi domowej roboty. Moje umiejetnosci poslugiwania sie paleczkami zostaly poddane probie przez usmiechnieta od ucha do ucha seniorke rodu, ktora wystawiwszy cala zawartosc lodowki na stol, zachecajacym gestem wskazywala kolejne coraz to mniejsze i mniej chwytliwe potrawy. W przeciwienstwie do wiekszosci chinskich jadlodajni sredniej klasy, oferujacych lekkie drewniane patyczki na ktorych nawet ryz sie sam trzyma, domowe sprzety sa bardziej masywne i gladkie i oczywiscie stanowia pewne wyzwanie. Tak wiec dostarczylam swoim gospodarzom nieco rozrywki w postaci nurkujacych w zupie warzyw i talerzowego poscigu za orzeszkiem.
Bliskie spotkania z autochtonami sa w Chinach nieuniknione, chociazby dlatego ze obcokrajowiec to nadal towar bardzo cenny. Nie tylko ze wzgledow ekonomicznych. Najczesciej pojawiajac sie w miejscu niezbyt czesto uczeszczanym przez turystow zza Wielkiego Muru automatycznie dostarcza sie calej lokalnej spolecznosci swietnej rozrywki. Zewszad slychac przeciagle "HELLOOO" i zawsze znajdzie sie jakis lokalny zdolniacha ktory zadziornie zapyta "WHERE ARE YOU FROM?" podczas gdy za plecami slychac radosne okrzyki "Lao Wai!"(obcokrajowiec!). Duze zainteresowanie wzbudza sie rowniez w prowincjonalnych hotelach - najczesciej oznacza to zbiegowisko od managera po sprzataczke sprawiajace wrazenie jakby wlasnie przybyla chinska wycieczka z polskim przewodnikiem, ktory jednak ni w zab nie moze sie dogadac z obsluga. Takie wlasnie zbiorowisko towarzyszylo mojej wizycie w QING DONGLING (Grobowce Dynastii Qing) zarowno w lobby jakkolwiek MAO-stylowego hotelu, jak i w jedynej lokalnej jadlodajni. Zmasowany najazd KELNEREK w atmosferze pewnej konspiry nie ominal nawet mojego pokoju.
Prywatnosc czy przestrzen osobista to pojecia tutaj bardzo wzgledne i czesto traktowane raczej jako przejaw nieuprzejmosci niz naturalna potrzeba. I tak przyszlo mi przyzwyczaic sie do pociagowych "przytulanek", bezopornego spogladania przez ramie w przewodnik (czasem polaczone z 'pozyczka' co by moc sie blizej przyjrzec) i niekonczacych sie pytan o moj stan cywilny czy dzieciatosc. Z pewnym oporem, ale w koncu zaakceptowalam fakt, ze w Chinach niemozliwym jest wtopic sie w tlum. Tutaj turysta zawsze bedzie turysta...

P.S.zapraszam do GALERII
nastepnym razem bedzie o Wielkim Murze.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home