Thursday, June 09, 2005

ozz pozz ku polnocy. sydney - port macquire

oszalalas?
to najczesciej slyszany przeze mnie komentarz podczas rowerowej rozgrzewki po australii. rzecz jasna, dwa kola i pedaly nie jest zestawem gwarantujacym najwieksza wydajnosc jesli chodzi o poruszanie sie po kangurzym landzie. nic dziwnego, po pieciu dniach nieustannego cyklowania przemiescilam sie zaledwie kilka centymetrow na mapie! frustrujace? demoralizujace? demotywujace? a co ze sceneria? jak dotychczas - busz, busz, busz, busz, kangurze trupki na poboczu, busz...
mimo to jakims cudem nadal mi sie podoba. budze sie codziennie i nadal to lubie. nawet z ta bezmiernie monotonna sceneria, wybornie cuchnacymi resztkami zwierzecego pecha na drodze i kierowcami pick-upow ktorzy plasuja sie w kategorii mniej niz przecietnie tolerancyjnej.
tak wiec kazdy dzien to nie tyle fizyczne, ale przede wszystkim mentalne wyzwanie - spozycia kolejnej michy owsianki, zduszenia w sobie tesknoty za pagorami (owszem, australia to wyjatkowo plaski twor). no i ta deczaca mysl ze polnoc jest nadal calkiem daleko.
no ale czasem zdarza sie dzien jak dzis.
goracy prysznic. lozko. truskawki i pomarancze. i na deser pierwszy napotkany tutaj cyklista amerykansko-koreanskiego pochodzenia (50kg ladunku!)do podzielenia sie wrazeniami. taki luksus wystarczy na kolejny tydzien...a z poczestunkiem w postaci plastra kangurzego miesicha (jakze ciagniste, jakze bardzo ostatni kawalek kiedykolkwiek) moze i dluzej...
dawaj naprzod - to moja mantra

0 Comments:

Post a Comment

<< Home