Monday, April 11, 2005

wyzwanie z keplerem w tle

bola mnie stopy, znaczy sie NAPRAWDE mnie bola. w koncu pogoda zeszla na psy, i bez nadziei na piekne widoki z wierchow nadal mialam zamiar wycisnac ze szlaku keplera jak najwiecej, wiec nawet jesli by mnie zdyskwalifikowali z KEPLER CHALLENGE (pokonanie trasy zajelo mi nieco ponad 12h), od czegos trzeba zaczac, prawda? tak wiec zalapalam sie na wschod slonca w towarzystwie zabawnych papug KEA rozrabiajacych dookola i wystartowalam z nadzieja na ulamek widoczka ze szczytu. coz, tego dnia bardziej podreczna okazala sie WYOBRAZNIA niz oczy, ale z kazda nanosekunda gdy chmury nieco sie podniosly, mialam wrazenie ze natura odkrywa przede mna ulamek tajemnicy tego miejsca...
no i pomimo ze przez ostatnia godzine bieglam, nadal udalo mi sie spoznic na ostatni autobus. lecz znow, moja ambicja zostania prawdziwa TWARDZIELKA powstrzymala mnie przed zlapaniem stopa.:-)
jezeli chodzi o widoki jednak, szlak zwany rees-dart dokonany jakis tydzien temu to kompletnie inna historia...a wszystko sie zaczelo w glenorchy, w marnawej kuchni campingowej, gdzie danym mi bylo sie zaznajomic z dwoma izraelskimi podroznikami. coz, zycie to bledne kolo a niektorzy nawet twierdza ze jesli nie trafila do nas lekcja ktorej mielismy sie nauczyc, to bedzie sie ona odbijac jak czkawka. tak...od momentu gdy wsiadlam do samochodu z bliskowschodnimi kompanami, ktorzy zaoferowali sie mnie podrzucic na szlak, wiedzialam ze czeka mnie kolejny lancuch glupawych przygod...(dla niewtajemniczonych - moja zeszloroczna wyprawa australijska w towarzystwie dwoch izraelczykow byla codzienna karuzela 'cos poszlo nie tak jak trzeba'):-)))... no i oczywiscie juz w drodze na szlak sie zgubilismy! hahah. i mimo ze AFIK i NOAM bardzo usilnie sie starali, moja teoria odnosnie ichniego poczucia czasu czyli 'nic nie dzieje sie od razu' okazala sie nad wyraz trafna :-). tak czy siak, to byl swietny czterodniowy trek z pieknymi widokami na mt aspiring (znow!) z przeleczy cascade, zabawnymi i ciekawskimi papugami kea zaczepnie oblatujacymi nas na szlaku, no i wieczorami wypelnionymi zacieklymi dysputami.
a teraz, rozpieszczajac sie kawalkiem przepysznie przeslodkiej czekolady ktora roztapia sie na jezyku, daje wypoczac stopom w poblizu te anau, w hostelu zwanym 'stodola' (!?), spokojnej i cichej farmie z oniesmielajacym widokiem na fiordy i beczacymi reniferami pod oknem. mocno juz zdazylam zatesknic za pedalowaniem (ponad tydzien przerwy!) tak wiec niedlugo ruszam na wschod. moje dni w nowej zelandii, choc powoli, i przedluzone, dobiegaja konca...jesien rdzewieje dookola i moczy coraz bardziej, wiec coraz czesciej w myslach przygotowuje sie na gorace drogi australii...

0 Comments:

Post a Comment

<< Home