Thursday, December 16, 2004

zmarszczki polnocy

zmarszczki - tak zwie pagory polwyspu coromandel nasz czlowiek od rowerow (szerzej opisze te persone nieco pozniej), ktore i my same, po pieciu dniach spedzonych na pokonywaniu ich mamy czelnosc tez je tak przezywac. ha! nasze miesnie sa niczym kamien i podjazd na kolejne kilkaset metrow nie jest juz smiertelnym wyzwaniem.
pierwszy dzien na polwyspie okazal sie nadzwyczaj udany - zdolalysmy przebiezyc prawie 60km i pokonac trzy 'duze mamuski' pomimo ze cyklowac zaczelysmy dosc pozno. niesamowite widoki stwarzaly niezla wymowke dla czestych przerw i sesji zdjeciowych. samotnosc miejsca zwanego nowa zelandia znow wypelnila nas po brzegi.
nastepne kilka dni jednakze to seria tak zwanych 'antysukcesow'. a zatem:
- nie wiem skad oni (naukowcy) to wiedza, ale to JEST fakt, ze kobiety nie potrafia czytac map. no przynajmniej niektore. bardzo chcialysmy przejsc trase po samym czubku polwyspu, wiec pelne nadziei wyruszylysmy z rana na podboj tegoz. trzy godziny (i trzy mamuski) pozniej zdalysmy sobie sprawe ze jestesmy zaledwie w polowie drogi. nasza determinacja pchnela nas jednak dalej - rowery porzucilysmy na dobe i stopem postanowilysmy dostac sie do celu. tak tez zrobilysmy - juz chwile pozniej wiozla nas przemila kanadyjsko-amerykanska para...

- po tym jak udalo mi sie dokonac destrukcji mojego telefonu poprzez wrzucenie go do rowu, mialam nadzieje ze nowy, ktory ledwie co zakupilam, przetrwa ze mna nieco dluzsza chwile. po pokonaniu jakichs siedmiu kilometrow zorientowalam sie ze telefon zniknal, w rezultacie czego dzien zakonczylysmy dwudziestokilometrowym spacerem (cofajac sie do miejsca gdzie moglam porzucic komorke w trawie podczas poscigu z aparatem za dzikimi indykami). ani sladu po telefonie, rzecz jasna...

- po pokonaniu trasy spacerowej nastepnego dnia (ktora swoja droga okazala sie byc bardzo widowiskowa i przyjemna) dotarlysmy do zatoki tylko po to, by zdac sobie sprawe z tego, ze jest to miejsce kompletnie opustoszale i ze jedyny srodek trasnportu na ktorym mozemy polegac sa nasze wlasne konczyny. na szczescie para straznikow DOC (cos w rodzaju departamentu konserwacji przyrody)wrzucila nas na tyl pickupa i podrzucila w kierunku cywilizacji...

coz, zawsze jednak w koncu dzieje sie jakies dobro rownowazace cale zlo ktore sami na siebie zrzucamy. udalo mi sie odzyskac telefon - zostal w samochodze pary, ktora nas podwiozla, jakims cudem udalo mi sie go namierzyc, tak ze w koncu ja i moja nokia jestesmy znow razem...
co wiecej? udalo nam sie zapetlic polwysep coromandel w ciagu kilku nastepnych dni (z kilkoma przygodami i dzis rano dokonalysmy skoku w kierunku jeziora rotorua, zdaje sie ze najbardziej popularnego skrawka nowozelandzkiej turystyki...
tymczasem sciskam.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home