Wednesday, March 16, 2005

poprzez bagna i rzeki

prysznic! pralka! bar z kawa!
tak wlasnie wczoraj sobie pod nosem szeptalam gdy to w kocu wydostalam sie z parku narodowego kahurangi , po szesciu dniach blogoslawionych sloncem, przekraczaniem gorskich rzek i strumieni, wsiakaniem w bagna i poslizgami w blocie. to wszystko udekorowane bezczelnymi oposami drapiacymi w szybe chatki po nocach i zarlocznymi w wampirzym stylu muszkami. ale nawet one nie byly mnie w stanie powstrzymac. tak wiec szlam sobie i nacieszalam sie samotnoscia, napotykajac jednynie nieliczne okazy tramperow po drodze, chlupoczac radosnie w lodowatych strumieniach dumnie wystawiajac moje biale poldupki i czujac sie troche jak zenska wersja robinsona crusoe. czwartego dnia napotkalam chrisa szkota ktory przybyl do nowej zelandii na rybne lowy zycia (nie zdawal sobie jednak biedak sprawy jak uparty moze byc lokalny pstrag...)i dolaczylam do meskiej kompanii uzupelnionej o dwoch szwedzkich peterow (gdzie matczyna kreatywnosc...?) z ktorych jeden nadwyrezyl kostke i mial zaszczyt odleciec z parku helikopterem (podczas gdy nam wydostanie sie zajelo dwanascie godzin :-))))
smrodliwie, ale za to szczesliwie w koncu powrocilam do miesciny tapawera, gdzie porzucilam rower i znow wyruszylam w dorge dzis rano. tym razem czeka mnie dluga przeprawa na poludnie w nadziei na wyprzedzenie zimnych frontow, aby wskoczyc na kolejne szlaki i potrekowac okazale stada tutejszych gorskich lancuchow.
przy okazji, nadrobilam zaleglosci w ramach people around the words.

0 Comments:

Post a Comment

<< Home