Saturday, January 29, 2005

zatonelam w wellington

przerwa w wellington miala byc jedynie oddechem przed poludniowa wyspa i czasem spedzonym nad tworczoscia podroznicza. z marnym rezultatem. moja nadzieja na cisze i koncentracje zostala rozwiana przez hektolitry kawy i wielki balagan myslowy.
no i beethoven house. miejsce w ktore zdaje sie powoli wsiakac. ekscentryczny alan, dlugoterminowi goscie i nieco magii na codzien.
na przyklad nasza wielka pizza-uczta. zaczelo sie niewinnie od glodnej mysli i kilograma zoltego sera. skonczylo sie na czterech godzinach masowej produkcji i napychaniu mieszkancow beethovena produktem koncowym, przebogato zdobiona pizza. wszystkim wyszlo uszami tak ze nawet nie chce myslec o pizzopodobnych garmazeriach przez jakis czas.
no a gdy w koncu jakis tydzien temu mnie oswiecilo w samym srodku miasta, gdy to popijajac papierowe latte, zrozumialam ze nie pisze bo poziom ekscytacji spadl drastycznie. postanowilam zatem wyruszyc nazajutrz. i wlasnie gdy nabieralam niesmaku na pakowanie, dostalam prace. tymczasowo. wiec polezakuje tu jeszcze troche.
wellington to miejsce ktore tonie wsrod przezielonych pagorow i wody, co sprawia ze tym trudniej mi jest je pozegnac. ale gdzies w srodku juz cos sie drze zeby ruszyc dalej. a jednak dni takie jak dzis sprawiaja ze zostaje jeszcze jedna noc, jem jeszcze jedno sniadanie. niedziela, alarm przeciwpozarowy jako pobudka, tajemnicza owsianka alana i dziendobrowy rytual. zaraz potem czystosciowa przebiezka po beethovenie, pozegnania, chlopaki walczacy z ogrodowymi chwastami, alan szalenczo podlewajacy kwiecistych podopiecznych. to niezwykle miejsce.
moj pobyt tutaj wydaje sie byc dluga przerwa. w rzeczywistosci nadal podrozuje. w glowie...
dajcie znac czy kartki dotarly, bo niektore zdaja sie wlec o wlasnych czterech rogach.
wyspiarze! dajcie jakis znak zycia bom plotek ciekawa!
buzka!


1 Comments:

Anonymous Anonymous said...

kusmierko, tu mi sie ciagle jakies fakapy zdarzaja, albo jakas zmeczona, albo niepobudzona intelektualnie jestem. zeby wyslac do ciebie jakiegos komentsa trzeba sie tak nasztukowac, ze korci mnie powrot do mailika. no chyba, ze czegos nie zauwazylam i dojdzie ta notka do ciebie... jesli tak, zapomnij o calej gorze (najlepiej wykasuj od razu). no to pozdrawiam cie, pszyjaciulo ma ukochana, w domu wsszyscy zdrowi, tylko guazek sie jakis faworkow najadl, paczki mu uszami sprasowane wylaza i przy dniu tym uroczystym turla mi sie po podlodze rozpraszajac mysli, ktore przeciez do ciebie maja (la imaginaro vivo!)...
uff, tlusty czwartek iloscia cholesterolu mnie zmiazdzyl, stad ta opieszalosc procesow myslowych i niska poetyka przekazu...
caluje cie goraco, ma kochana, baw sie dobrze i uwazaj na siebie, jak rowniez na zdrowie swe cenne ;-)
a dupy jakies rwiesz?? (czy raczej: dupki???). sori za jezyk, jesli nie wypada tu takiego tworzyc.;-) a-l-o-h-a!!!

12:55 PM  

Post a Comment

<< Home