Thursday, May 05, 2005

jesien w wonderlandzie

to nie ja znalazlam LUCINDE . to ona znalazla mnie gdy to sobie pedalowalam dookola polwyspu otago, podczas jednodniowego wyskoku z dunedin do kolonii albatrosow, gdzie mozna sobie podgladnac mlode albatrosiska (rozmiarow kosza na pranie!). no i wlasnie tam, gapiac sie na mnie ze sklepnowej polki, lucinda mnie dopadla. i jak tu nie wcisnac jej bylo za pazuche i w droge? przynajmniej choc jedna kiwi owca zobaczy w zyciu cos wiecej niz przejezdzajace samochody i trawe :-)
tak czy siak, nawet powatpiewajac w sens pedalowania dalej, uderzylam znow w droge. no i w chwili gdy wspielam sie na pierwszy pagor, kopletnie zapomnialam skad te watpliwosci...to doprawdy uzlalezniajace uczucie sukcesu i satysfakcji...
i tak skrecilam w glab ladu i przez dwa dni udalo mi sie dosc skutecznie cycklowac pod wiatr, przeklinajac soczyscie, jakby mialo pomoc... ale dzieki temu zdolalam odswiezyc moja nieco przyrdzewiala kolekcje polskich @#@%@^!? i *$%#%#@@!!! :-)))
no i gdy tak sie zblizalam do mt cook, kolega pedalista wyscigowiec mnie dogonil, wiec ambitnie dotrzymalam mu tempa gdy tak sobie cyklowalismy i gaworzylismy. ale chwile po tym jak kolega przyspieszyl zostawiajac mnie w tyle, zlapalam gume! tym razem jednak to byla nieciekawa sprawa. udalo mi sie zaliczyc dosc pokazna dziure w oponie, ktora oparla sie wszelkim amatorskim probom podratowania sytuacji za pomoca tasmy. no coz, pomyslalam, i wskoczylam do autobusu. amatorka, pomyslicie. ale po dwoch miesiacach zaczynam czuc zmeczenie. niekoniecznie fizyczne. zasoby motywacji ktore trzeba z siebie wydobyc niestety maja swoj limit...
tak wiec po dwoch dniach w christchurch, reanimujac rower i przelykajac smog...wskoczylam do pociagu. owszem. potrzebowalam zmiany jak nic. i okazalo sie to zbawiennym posunieciem! juz nie moge sie doczekac az jutro wskocze na rower i popedaluje na polnoc, wielki final poludniowej wyspy wzdluz wybrzeza...
ale zanim to nastapi, ostatnia dzikozwierzowa misja nie mogla mi ujsc plazem - tym razem byly to DOLFINY. ale to juz inna historia i worek pelen mysli...

0 Comments:

Post a Comment

<< Home