Monday, March 12, 2007

Karuzela

Wczesny wieczor to najprzyjemniejsza pora na Victoria University. Szczegolnie gdy poludniowe wiatry przywieja mokro-chlodna pogode. Cisza korytarzy przerywana sporadycznie poszumem windy, czasem odglos zamykanych drzwi przypomni mi, ze nie jestem tutaj sama. Czwarte pietro wystarcza by oddzielic mnie od codziennosci. W oddali zielono-niebieska rzeczywistosc portu i miasta. W glowie spokoj, tak jakby wraz z kliknieciem klamki swiat moj ograniczal sie do lingwistyki. Lubie takie popoludnia gdy po cichu moge sie robic nieco madrzejsza. Powoli obrastam w kolejne warstwy jezyka.
Ten stan towarzyszy mi jednak od niedawna. Moj powrot do Nowej Zelandii (mowie o tym miejscu jakby bylo moje - w pewnym sensie tak jest, w marzeniach przywlaszczylam sobie wyidealizowana wizje zycia tutaj zawarta w milisekundzie spontanicznej decyzji) to ukladanie sobie zycia od nowa i od nowa i od nowa. Ostatnie piec miesiecy to cykle drastycznie sie konczace i zaczynajace, bez przerwy, bez spowolnien. Jest i juz bylo. Jest wreszcie moja wlasna przestrzen ze sloncem i drewniana szafa. Nie ma pracy. Jest przestrzen do zycia i praca. Jest praca i nagle zabraklo przestrzeni. Nie ma szafy, nie ma wlasnego lozka. Jest romans. Jest romans nie ma miejsca. Jest miejsce nie ma romansu. Nie ma pracy, jest nowe miejsce. Jest nowe miejsce i jest nowa praca. Jest nowa praca, wymarzona na teraz. Jest kot. Kot jest nagle. Caly czarny z biala plamka. Jest kot. Nie ma romansu. Jest praca. Jest miejsce do pracy. Jest spokoj. Na teraz. Ot, taka karuzela.