Tuesday, September 05, 2006

chiskie targi

Chinskie rekiny biznesu. Niezliczone rzesze ulicznych Donaldow Trumpow, Richardow Bransonow i Billow Gatesow. Swiatem orientalnego straganiarstwa rzadzi zelazna zasada bezwzglednego zdzierstwa. Cena jest zawsze nierealna a produkt najczesciej niezbyt oryginalny. Unikniecie portfelowego kryzysu nie jest jednak niemozliwe. Majac na uwadze fakt, iz nalozenie calkowitego embarga na turystyczne dobra naplywajace do podroznej walizki jest w praktyce niewykonalne, dobrze jest zapoznac sie z lokalna handlo-etykieta:
Po pierwsze - BIZNES SAM SIE NIE CZYNI. Jako ze konkurencja jest duza a bariera jezykowa jeszcze wieksza, handlarzom nie pozostaje nic innego jak zastosowac nieco bardziej niekonwencjonalne metody perswazji. Podtykanie towaru pod nos czy tzw. "sledz" (podazanie za klientem, w ekstremalnych przypadkach nawet dlugodystansowo) to jedynie niektore z nich. Duza popularnoscia cieszy sie "broadcasting" czyli nagrana domowym sposobem kilkusekundowa reklama puszczana w kolko przez megafon - handlarzom o ograniczonym budzecie pozostaje wykonywanie powyzszej na zywo. Jezeli ktorakolwiek z metod poskutkuje i potencjalny klient wyrazi zainteresowanie (nie zawsze samowolnie...), nastepuje ekscytujacy etap ubijania interesu.
Zasada jest prosta - klient wykazujacy brak cech charakterystycznych dla autochtonow klasyfikuje sie jako kategoria 3*3 czyli POTROJNA CENA, POTROJNA NEGOCJACJA, POTROJNA WIDOWNIA. Tak wiec mozemy spodziewac sie kosmicznej marzy na niezbyt oryginalnym suwenirze, na ktorego zakup nalezy przeznaczyc duzo wiecej czasu niz na wizyte w supermarkecie. Nieodzownym elementem jest rowniez lokalna publicznosc, ktora, rzecz jasna, namietnie wspiera ziomka i chetnie podziwia nasze wysilki w ustalaniu chinskich liczb.
Targowanie to nierzadko ciezka praca, ktora wymaga sprytu i determinacji. Przede wszystkim trzeba pamietac, iz wyrazanie zachwytu i zainteresowania jest niewskazane. Na towar nalezy spogladac przeciagle, obracac i przygladac sie mu w poszukiwaniu ewentualnych usterek. Kontemplacja i niezadowolenie sa jak najbardziej wskazane. Tym sposobem doprowadzamy do pierwszej odslony ceny - bardzo czesto nierealnie wysokiej. Do wyboru mamy dwa rodzaje reakcji: pierwsza z nich zaklada ironiczny smiech i niedowierzanie oraz kilkukrotne powtarzanie ceny wraz z powolnym oddalaniem sie. Mniej temperamentnym pozostaje zachowac kamienny spokoj, odlozyc towar na miejsce i szybka ewakuacja.
W kazdym przypadku nastepuje raptownie druga odslona ceny - najczesciej rozni sie ona niewiele od poprzedniej, ale daje pole do zaprezentowania naszych umiejetnosci handlowych. Kluczem do sukcesu jest powtarzanie w kolko "tai gui le" (za drogo) i proponowanie drastycznie zredukowanej ceny. Jest to najbardziej ekstremalny moment, jako ze wtedy wlasnie mozna spodziewac sie prawdziwego oburzenia ze strony sprzedawcy, wrecz otwartej agresji, ktora jednak wyparowuje wraz z pierwszym krokiem w strone konkurencji. Etap ten moze powtarzac sie wiele razy, nierzadko tez oznacza zapoznanie sie z szersza gama artykulow oferowanych nam przy okazji.
Po klikunastu lub kilkudziesieciu minutach twardych negocjacji polaczonych ze smiechem, poklepywaniem, przeklinaniem i pogawedka mozna przystapic do finalizacji umowy. Wniosek jest bardzo prosty - jezeli decydujemy sie zaplacic wiecej niz polowe oryginalnej ceny dobrowolnie zgadzamy sie na zdzierstwo. Ma to swoje uroki w postaci czestych gratisow i kolejnej dawki przyjaznych sygnalow.
Podrozujac po Chinach umiejetnosc targowania sie jest niezbedna. Zakladajac, iz nawet w spozywczaku mozemy liczyc na znizke, byc moze warto pocwiczyc na sucho na lokalnych straganach...